W
ostatnim tygodniu sierpnia miałem okazję pojechać do stolicy Wielkiej Brytanii.
W celach czysto turystycznych. Chciałem zobaczyć parlament, opactwo
Westminsterskie, kradzione eksponaty w British Museum, głupoty w Natural
History Museum i jeszcze kilka innych rzeczy.
Z przyzwyczajenia, idąc
ulicą, jadąc metrem czy autobusem, stojąc w kolejce lub siedząc w restauracji, rozglądałem się w poszukiwaniu monitoringu. Dostrzeżenie kamery w Londynie nie jest trudne. Nawet najmniej spostrzegawcza
osoba zobaczy ich dużo więcej niż w Warszawie. W planach jest systematyczne
zwiększanie monitoringu. Władza wykonuje te plany bardzo sumiennie. Mówi się,
że w każdym miejscu przestrzeni publicznej jesteś nagrywany bez przerwy z 3
różnych stron. Coś w tym jest bowiem na terenie wysp brytyjskich działają ponad
4 miliony kamer CCTV, londyńczyk jest nagrywany średnio 300 razy dziennie. W
stołecznym metrze stale działa 6 tysięcy kamer. Zupełnie jak w książce Orwella „Rok
1984” tylko tam nikt nie zaprzeczał, że Wielki Brat Cię obserwuje. Co ma na
celu monitoring? Zapewnienie bezpieczeństwa obywateli, samoistnie nasuwa się
odpowiedź. Ale czy na pewno tak jest? Fakt, na ulicach jest spokój, nikt nikogo
nie zaczepia. Ale czy taka ilość kamer nie prowadzi do wzrostu zaniepokojenia
obywateli? Przecież skoro tyle tego jest, musi tu być niebezpiecznie. Wzrasta
paranoja i nieufność wśród wyspiarzy. Ludzie zamykają się w sobie i są coraz
mniej chętni do zawierania nowych znajomości i chociażby zwrócenia uwagi na
inną osobę, która może potrzebować pomocy.
Na
stronie londyńskiej policji możemy zobaczyć mapę przestępczości. Prawie w całym
Londynie wskaźnik popełnionych przestępstw jest na poziomie average-
przeciętnym. W dwóch dzielnicach (Kensington & Chelsea oraz Tower Hamlets)
wskaźnik pokazuje poziom above average- powyżej średniej. W dzielnicy
Westminster poziom określony jest jako wysoki. Jedynie w Bexley poziom jest poniżej
średniej. Tak więc czy możemy mówić o skutecznej walce z przestępczością za
pomocą kamer? Dodać należy, że w Wielkiej Brytanii nagrań monitoringu nie
traktuje się jako świadka zdarzenia więc na podstawie samych taśm nie można zgłosić
popełnionego przestępstwa. Chyba, że oglądamy nagrania „na żywo”.
Kolejną ciekawą kwestią
jest zatrudnianie imigrantów. Otóż przez cały mój pobyt w Londynie (9dni- ani
mało, ani dużo) nie zauważyłem ani jednego rodowitego brytola pracującego na
recepcji, w informacji, jako sprzedawca biletów, jako ochroniarz, sprzedawca w
sklepie, fast foodzie, jako pracownika firmy sprzątającej miasto, wywożącej
nieczystości, jako listonosza czy policjanta zajmującego się patrolowaniem
ulicy. Przypadek czy skutek polityki Królestwa? Wydaję mi się, że raczej do
drugie. Trzeba jakoś radzić sobie z falą zalewającą Wyspy. Kontrole graniczne
już nie wystarczają. Do dobrobytu ciągnie cały świat. Czarnoskórych mieszkańców jest bardzo dużo.
Statystyki mówią, że 40% mieszkańców stanowią mniejszości etniczne (na moje oko
co druga osoba w metrze była czarnoskóra). W szkołach białe dzieci są w
mniejszości. Najwięcej jest czarnoskórych uczniów. To nie jest żaden rasizm
lecz suche fakty. Co z nich wynika? Za 5 lat biali ludzie na wyspach mają stanowić
jedynie 25% społeczeństwa. Upadek cywilizacji Europejskiej? Mam nadzieje, że te
przepowiednie się nie spełnią. Dlatego właśnie Wielka Brytania stosuje politykę
odwiecznych interesów i zatrudnia imigrantów do gorzej płatnych, fizycznych
prac.
Teraz trochę o
jedzeniu. Za 15£ można się całkiem nieźle najeść (uwierzcie
na słowo, ja jem bardzo dużo) . Niby to 75zł ale biorąc pod uwagę ichniejszą
pensję, a płaca minimalna to 6.5£ za godzinę pracy, natomiast w hotelu,
w którym mieszkałem sprzątaczka zarabiała 13£ za godzinę (a był to zwykły 3
gwiazdkowy hotel), to wcale nie jest tak dużo. U nas za zestaw w Macu płaci się
coś około 16zł, czyli godzina i 40 minut rozdawania ulotek. A i tak nie najesz
się tak jak jedzeniem, na które musisz pracować w Anglii przez ten sam czas.
Wybór jest ogromny. Od znanych w Polsce fast foodów, po prywatne, pojedyncze restauracje. Od makaronów,
przez kebaby i hot- dogi, po naprawdę smaczne hamburgery.
Wybór jest ogromny. Od znanych w Polsce fast foodów, po prywatne, pojedyncze restauracje. Od makaronów,
przez kebaby i hot- dogi, po naprawdę smaczne hamburgery.
Na koniec trochę o kibicach na ulicy. Awantur
nie ma i po Londynie chodzą typki w koszulce Arsenalu, z czapką Chelsea i
spodniami West Hamu. Na ulicy mijają się kolesie w koszulkach wrogich sobie
stołecznych drużyn i nawet krzywo się na siebie nie patrzą, a wcale nie
wyglądają jak nasi Janusze. Oprócz nich jest jeszcze jedna grupa. Ubierają się
casual. Polo, sweterki od Ralpha Laurena, sportowe obuwie, bystre spojrzenia,
stosunkowo krótkie fryzury. Styl jak w „Hooligans” lub jak u głównego bohatera
z początku filmu „Zawód Gangster” . To jest zupełnie inna bajka. Obczajka jeśli
idziesz w koszulce jakiejś drużyny lub w t-shircie z Kaziem Deyną. Vlepek nie
ma, oczywiście oprócz Polskich. Np. Falubaz Zielona Góra na wjeździe do
parlamentu. Kibole na Wyspach żyją, co prawda w podziemiu ale mają się dobrze.
Ze stadionów przenieśli się do pubów. Zrezygnowali z noszenia się w barwach
żeby trudniej było ich rozpoznać i powinąć.
Jeśli nie byliście jeszcze w Londynie
naprawdę warto się tam wybrać.
Czołem!
Atanazy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz