PATOGEN- nowości

piątek, 30 listopada 2012

Na prawo patrz: Demokracja - opium dla ludu


,,Poniższy tekst poskładany został z fragmentów wyjętych z Bastiata, Erika von Kuehnelt-Leddihna (choćby tytuł artykułu), a także - w dużej mierze - z wypowiedzi niektórych osób na pewnym forum (w szczególności Leszka, Bacza, xsiora, VOT_UPR oraz innych). Mój osobisty wkład to jakieś 20% treści. Nie wiem, może ten obszerny wpis posłuży komuś za coś w rodzaju "pomocy" przy okazji dyskutowania z lewakiem albo jakimś doktrynerem demokracji. Starałem się ująć w nim wszystko, co w dyskusji z demokratą konieczne do podważenia jego niezachwianych poglądów. 


Demokracja a totalitaryzm 

Milton Friedman: Mówiąc kategoriami politycznymi, kapitalizm to system proporcjonalnego przedstawicielstwa. Każdy może glosować na kolor ulubionego krawata i otrzyma go. Nie musi sprawdzać, jakiego koloru pragnie większość, a gdy jest w mniejszości – podporządkowywać się jej. Kapitalizm likwiduje konflikt między mniejszością a większością, nie znając w ogóle takich pojęć. Dzieje się tak dlatego, bo opiera się on na wolności mechanizmów rynkowych, a wolny rynek toleruje wszelką różnorodność. 

Rozwiązanie problemów w demokracji przez głosowanie ma zawsze charakter totalitarny - obejmuje wszystkich bez względu na to, czy popierają dane rozwiązanie czy są mu przeciwni. Demokracja zgłasza roszczenia do bycia jedynym moralnie słusznym sposobem urządzania i oceniania każdej sfery życia zbiorowego i jednostkowego. Chodzi o to, że wszystkie, nawet najdrobniejsze problemy ludzi, muszą być rozwiązywane demokratycznie i rozwiązanie to musi być stosowane do wszystkich. Musimy rozstrzygać w demokratycznym głosowaniu, czego uczą nauczyciele, gdzie się ubezpieczyć, jak mają wyglądać miasta, ile ma wynosić emerytura, jakie mają być stopnie na świadectwach, jaka ma być służba zdrowia itp. 

Jakie są tego konsekwencje? Głupia większość wybiera głupie rozwiązania i wszyscy muszą się do tych głupich rozwiązań stosować. Wolny rynek natomiast nie jest totalny. Jeśli większość wybierze rozwiązanie głupie, to będzie tak mieć, ale mniejszość nie będzie musiała się dostosować. Głupcy w demokracji wybierają zły system zdrowotny i taki system trwa. Na wolnym rynku głupcy leczą się u lekarzy-partaczy, a mądrzy u dobrych fachowców. Po pewnym czasie głupi widzi, że jest dużo gorzej leczony i chce być leczony tak jak ten mądry, nawet jeśli tych mądrych i zdrowych jest mniejszość. W demokratycznym systemie zdrowotnym ten dobry przykład w ogóle się nie pojawi, przez co głupi nigdy się nie dowie, że mogłoby być lepiej. 

Wolny rynek pozwala na to, by coś, co się spodoba wielu ludziom, mogło być szybko zweryfikowane w praktyce, wolny rynek to ciągłe eksperymenty i zmiany. Ciągle pojawiają się nowe produkty i usługi, a stare znikają. Sytuacja jest bardzo dynamiczna i ten dynamizm powoduje, że łatwiej zaspokajać ludziom potrzeby. 

Totalizm demokracji, która reguluje sprawy gospodarcze, powoduje, że gospodarka jest dużo bardziej ociężała, ma straszną inercję i jak pójdzie w złą stronę, to bardzo trudno będzie ją zawrócić. Trzeba najpierw miliony ludzi przekonywać teoretycznie, robić propagandę, zdobyć władzę, dokonać zmian w prawie i dokonać totalnej zmiany – to wszystko trwa latami. To samo co w demokracji rozłożone jest w czasie, na wolnym rynku staje się wielokroć szybciej – ktoś wpada na pomysł, przekonuje nielicznych do jego realizacji i już działa on w praktyce. Co istotne, inne, stare rozwiązania trwają równolegle, konkurują ze sobą, aż wygrywa rozwiązanie najlepsze. W demokracji natomiast, aby coś przeprowadzić, trzeba to rozważać teoretycznie i teoretycznie do tego przekonywać ludzi. A ludzie są głupi i jak coś im się teoretycznie tłumaczy, to nie rozumieją. Wolny rynek pozwala to samo łatwo i szybko zrealizować w praktyce i pokazać, jak działa – bez konieczności przekonywania kogokolwiek. Ci sami głupi ludzie zrozumieją to wtedy bez problemu, bo albo im się spodoba nowe rozwiązanie, albo nie. Zobaczą je na żywo, naocznie, w praktyce, a nie w jakiejś niezrozumiałej teorii. 

Demokracja a głupota 

Winston Churchill: Najlepszym argumentem przeciwko demokracji jest pięć minut rozmowy z przeciętnym wyborcą. 

Walter Bagehot: Aby utrzymać demokrację, potrzebna jest głupota na niewyobrażalną skalę. 

Nicolás Gómez Dávila: Wolność demokraty nie polega na tym, że może powiedzieć wszystko, co myśli, ale na tym, że nie musi myśleć o wszystkim, co powie. 

Walter Lippmann: Człowiek nie ma i nie może mieć własnego zdania na temat wszystkich spraw publicznych. Nie rozumie zdarzeń, ich przyczyn ani skutków. Nie jest zainteresowany konsekwencjami własnych decyzji. Nie ma najmniejszego powodu przypuszczać – tak jak mistycy demokracji zwykli to czynić – że połączenie ignorancji jednostek tworzących masy może stworzyć stałą siłę napędową życia publicznego. 

90 proc ludzi nigdy nie powinna głosować z powodów obiektywnych – bo są głupi i leniwi. Co znaczy, że głupi – to mniej więcej wiadomo. Leniwi znaczy natomiast niezainteresowani konsekwencjami swoich wyborów, niezainteresowani studiowaniem ich, analizowaniem i ewentualnym unikaniem skutków kolejnych błędnych decyzji. Demokracja dlatego jest balastem rozwoju cywilizacyjnego, bo głupota ma w niej takie same prawa jak mądrość – a jako że głupców jest znacznie więcej niż ludzi mądrych (jak jeden do dziesięciu przynajmniej), to w demokracji grozi nam tylko regres, a w najlepszym razie stagnacja. 

Większość jest zbyt głupia i leniwa, by zrozumieć teoretyczne argumenty za i przeciw, dajmy na to, zniesienia ceł na towary sprowadzane z zagranicy – jest zbyt głupia, by włączyć się do dyskursu publicznego w tej sprawie, by go dogłębnie przeanalizować i podjąć decyzję w stosunku do wszystkich importerów i eksporterów, obecnych i nienarodzonych, czyli jakiegoś abstrakcyjnego tworu, którego masy z racji bycia masą nie są w stanie ogarnąć swoim kolektywnym, uproszczonym umysłem. Ale ci sami głupcy i lenie są wystarczająco mądrzy i zaradni, by zdecydować o tym, komu i za ile wysłać paczkę do Irlandii czy od kogo i za ile sprowadzić samochód z Ameryki. Suma ich indywidualnych decyzji będzie zawsze decyzją mądrą, podczas gdy decyzja w ogólnopaństwowym referendum tych samych ludzi w sprawie oclenia WSZYSTKICH towarów będzie zawsze decyzją głupią. 

Większość jest zbyt głupia, by zdecydować, jaki system emerytalny będzie najlepszy dla wszystkich w państwie, ale jest wystarczająco mądra, by wiedzieć, jak siebie zabezpieczyć na starość; większość jest zbyt głupia, by zaprojektować ogólnonarodowy system opieki zdrowotnej, ale jest wystarczająco mądra, by wybrać sobie lekarza, który ich wyleczy, gdy zachorują; większość jest zbyt głupia i leniwa by kierować państwem, by zdecydować o tym, co ma robić państwo, aby zyskać ekonomicznie, większość jest zbyt głupia, by podejmować decyzje dotyczące państwa – ale każdy z tych głupców i leniów jest wystarczająco mądry i zaradny, by samemu zyskać w swoich własnych działaniach gospodarczych. 

Jest jeszcze coś, o czym warto pamiętać: gdy decydujemy o jakiejś sprawie indywidualnie lub w grupie, to w istocie nigdy nie jest to ta sama sprawa. Np. chcemy zdecydować o tym, jak zabezpieczyć się na starość. Gdy decydujemy indywidualnie, wybieramy dla siebie najlepszy system oszczędzania, a gdy decydujemy grupowo, wybieramy jeden wspólny system oszczędzania dla grupy. W istocie są to dwa różne systemy. Dalej: jeśli chcemy rzetelnie zdecydować o systemie grupowym, to nie możemy kierować się w tej decyzji tym, jaki system wybralibyśmy dla siebie. Wybór systemu grupowego jest wielokroć trudniejszym zadaniem niż wybór systemu dla siebie. Przeciętny człowiek jest wystarczająco inteligentny i ma wystarczająco dużo danych, by wybrać dobry system oszczędzania dla siebie, ale nie ma wystarczająco dużej wiedzy i danych, by zdecydować o systemie oszczędzania dla większej grupy. Ale nawet jeśli o tym systemie grupowym zdecyduje jakiś geniusz, który będzie dysponował nieograniczoną ilością badań statystycznych, to i tak zawsze totalne rozwiązanie, czyli jakiś jeden system oszczędzania dla wielu, okaże się gorszym rozwiązaniem, niż gdyby każdy miał wybrać system emerytalny dla siebie. 

Wniosek: głupia większość jest zbyt głupia, by pozwolić jej dzielić swoje decyzje z resztą, ale jak zachowa te decyzje dla siebie, to raptem okażą się one wystarczająco mądre, żeby funkcjonować na wolnym rynku, ba, okażą się na tyle mądre, że ogólny kapitał w społeczeństwie wzrośnie. Bo głupia większość prawie zawsze składa się z mądrych jednostek. Chodzi o to – mówiąc bardziej obrazowo – że motłoch w demokracji to katastrofa, ale motłoch na wolnym rynku to już nie motłoch, lecz grupa konsumentów, gdzie każdy doskonale rozumie, czy lepiej dla niego kupić chińskie majty na stadionie czy markowe w salonie bielizny. A jak się pomyli i mu pękną w kroku, to następnym razem kupi inne. Wolny rynek nie ma NIC wspólnego z demokracją – to wybór indywidualny i żadnej większości być tu nie może. To nie są jakieś tam wydumane fanaberie ani postulaty jedynie teoretyczne – w oparciu prawa wolnego rynku Ameryka i Wielka Brytania zbudowały swoje potęgi. Większość gospodarek europejskich przechodziła etap wolnego rynku w największych dla siebie fazach rozwoju gospodarczego. Kapitalizm już nie raz udowodnił, że jest najefektywniejszym mechanizmem regulacji gospodarki. Nikt go nie wymyślił ani nie stworzył – powstał samoczynnie, tak samo jak samoczynnie działa jego mechanizm. 

W skrócie: 
• Każda grupa, a więc też większość, złożona jest z jednostek; 
• Inne są zachowania jednostki, a inne grupy jednostek w tych samych warunkach, a co dopiero w różnych; 
• Zmiana rzeczywistości – z socjalizmu na wolny rynek – powoduje rozczłonkowanie większości na jednostki; 
• Każda jednostka dokonując wyborów tylko jej dotyczących - dokonuje wyborów dla niej samej dobrych. 

Demokracja a dogmatyzm 

Jednym ze standardów współczesnej demokracji są pięcioprzymiotnikowe wybory do parlamentu. Innymi słowy, dogmat demokratyczny głosi, że dobra władza może być wybrana tylko poprzez pięcioprzymiotnikowe wybory. 

Ale czemu? 

Czemu demokracja musi być większościowa? Czemu nie może być mniejszościowa? Przecież już z czysto matematycznego punktu widzenia każde ograniczenie ludzi biorących udział w procesie wyłaniania władzy czy w ogóle w procesie podejmowania jakichkolwiek decyzji jest korzystne, bo wzrasta efektywność i mądrość tej władzy. I czemu demokracja musi być proporcjonalna? Czy nie lepsza jest ordynacja większościowa z dwoma turami? Dlaczego tajna? Tajność ukrywa odpowiedzialność. Dlaczego powszechna? Menele, bezdomni i ludzie idący na wyboru z nudów też mają glosować? Na jakiej podstawie? Dlaczego równa? Czy głos człowieka mądrego i doświadczonego powinien ważyć tyle samo, co głupiego i prymitywnego? Dlaczego bezpośrednia? Czy nie lepiej, żeby np. Senat wybierany był przez członków samorządów pochodzących z wyborów? 

Przywiązanie do tych pięciu przymiotników jest ewidentnie dogmatyczne. Jakoś nigdy nie słyszałem, by gdziekolwiek współcześnie toczono dyskurs publiczny dotyczący sensowności tych przymiotników, o racjonalnym czy ekonomicznym ich uzasadnieniu nie wspominając. 

Sprzeciwianie się współczesnym standardom demokratycznym, czyli bycie antydemokratą, nie oznacza, że popiera się tyranię czy użycie siły w walce o władzę. Alternatywą dla demokracji nie jest tyrania, tak samo jak alternatywą dla koloru zielonego nie jest bladoróżowy. W palecie mieści się znacznie więcej odcieni, tak samo jak na demokracji i tyranii nie kończą się wcale rozwiązania systemowe. Nie wolno tworzyć z demokracji tabu, które nie podlega żadnej krytyce. Demokracja nie może być celem państwa ani obywateli. Są różne rodzaje demokracji: bezpośrednia, pośrednia albo z kilkoma stopniami pośredniości, jednoturowa albo wieloturowa, proporcjonalna albo większościowa, dla wszystkich, albo dla elit, jeden człowiek jeden głos albo waga głosu zależna od człowieka, tajna albo jawna, totalna albo ograniczona, z prawem veta albo bez. Każda z tych form powinna być dopuszczalna, a przede wszystkim dyskutowana. 

Tymczasem w rzeczywistości tak nie jest: dogmat „pięciu przymiotników” wciąż obowiązuje i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się w tej kwestii zmienić. Doszło do zupełnie absurdalnej sytuacji, że oto w wolnym niby kraju normalność – czyli racjonalne podejście do ustroju państwa – stało się pod medialną, lewacką indoktrynacją nienormalnością albo wręcz herezją. Podważać sensowność tak wspaniałego ustroju, jakim jest demokracja – ustroju, o którym Churchill powiedział, że jest najlepszym z wymyślonych przez człowieka – to się w głowie nie mieści! 

A prawda jest taka, że demokracja to absurd – przynajmniej w takiej formie, w jakiej się ją dzisiaj uskutecznia. Jej założenia nie mają żadnych, powtarzam: żadnych racjonalnych podstaw, co można bez trudu udowodnić, sprowadzając ją do absurdu. W tym sensie demokracja jest substytutem religii – nie ma wyboru i jeśli chce przetrwać, musi stać się czystą wiarą, musi nabrać charakteru irracjonalnej, świeckiej religii, w która „trzeba” wierzyć. 

Demokracja a prawa mniejszości 

Demokracja jest tyranią większości. Sloganowym kłamstwem jest mówienie, że demokracja to system, w którym rządzi większość z poszanowaniem praw mniejszości. Bo zastanówmy się przez chwilę: jaka większość? I jak nazywa się system, w którym rządzi większość bez poszanowania praw mniejszości? 40% głosujących na Partię Dobrobytu i Postępu spośród 30% biorących udział w wyborach to ma być owa mityczna większość? Co w takim razie z „mniejszością”? Zawsze przecież pozostaje ta część ludzi, którzy nie poparli w głosowaniu rządzących (zwykle jest to większość, biorąc pod uwagę niegłosujących), a którym narzuca się później przemocą rozwiązania, którym byli przeciwni. 

Tak wygląda poszanowanie praw „mniejszości” w demokracji? 

Nieszczęście jednostki w demokracji polega właśnie na tym – że na jakość jej życia w znacznej mierze wpływ mają menele na zasiłku, więźniowie w zakładach karnych, debile, którzy w życiu przeczytali może pół książki i pseudo-świadomy elektorat, który wiedzę polityczno-ekonomiczną czerpie z telewizji/szkoły/gazet/rozmów z barmanem przy ladzie. A tak już się porobiło na tym świecie, że menelstwo i tępactwo obojga płci, czyli zwykły, ogłupiony gmin, nigdy przenigdy nie zagłosuje na żadnego liberała z tej prozaicznej przyczyny, że w ogóle nie zrozumie, co ów człowiek mówi i gdzie mianowicie tkwi dobro głoszonego przezeń programu. Podobnie pseudo-świadomy elektorat, legitymujący się papierkiem ukończenia studiów – on także nie zechce oddać głosu na takiego polityka. Raz, że również nie bardzo jest w stanie pojąc, iż o wiele lepszym wyjściem dla niego samego jest to, że nie będzie dostawał dodatku na ogrzewanie i zasiłku na dziecko, a dwa – właśnie z powodu tego elementarnego niezrozumienia zagłosuje na kogoś, kto mu taki zasiłek obieca. 

Prawda o demokracji jest nawet dalece bardziej „niewygodna”: głos Ludu, obojętnie czy idzie o niegłosującą większość czy głosującą mniejszość, nie ma dla władzy żadnego znaczenia. Głosy głupców z gminu są tylko dodatkiem do prawdziwej siły władz III RP. Bo nikt poważny i ważny nie słucha głupców. Lud jest tylko narzędziem pomocnym do siania propagandy. Kiedy sitwa potrzebuje opinii, to je nagłaśnia, a kiedy sobie nie życzy - bo np. po cóż jej opinie krytyczne wobec przymusu ubezpieczeń - to się ta sitwa na opinie wypina i je blokuje. Dla decyzji sitwy nie ma znaczenia nijaka racja obiektywna ani nijaka większość lub mniejszość. Przy czym w dniu wyborów, gdy gmin stoi nad urną, sitwa robi, co może, by Lud głosował w ilości jak największej. Lewica panicznie obawia się niskiej frekwencji – bo jeśliby pozbawić 90% gminu prawa głosu, to nie będzie można wejść do Sejmu, obiecując każdemu mieszkanie, obiad i flaszkę do obiadu, a więc dla wielu posłów i posłanek skończy się pole do działania i w efekcie kilkadziesiąt tysięcy tumanów straci wysoko płatne posady w ZUS-ach, KRUS-ach i NFZ-ach oraz innych tzw. „spółkach skarbu państwa”. 

Demokracja a socjalizm 

Karol Marks: Wystarczy wprowadzić demokrację, a ludzie większością głosów wybiorą socjalizm. 

Aby pojąć i zrozumieć istotę współczesnych, nowoczesnych reżimów demokratycznych, trzeba wpierw oderwać się intelektualnie od tego, co podsuwają nam nasze myśli. Prawica, lewica, komuniści, liberałowie, wolność, postęp, demokracja, kapitalizm etc. Warto pomyśleć sobie, że cokolwiek przychodzi nam do głowy na skutek napływających do nas informacji, względnie na skutek przebytej drogi edukacyjnej, jest z góry i bezdyskusyjnie błędne i prowadzi do wyciągania fałszywych wniosków. Jest to forma obrony rozumu przed nim samym. I jeśli nam się to uda, znajdziemy się właściwie prawie u celu, gdyż teraz pozostaje już tylko włączyć swój krytyczny umysł do degustacji świata i zacząć wszystko na nowo trawić i szeregować. 

Komunizm, jaki przedstawiają podręczniki szkolne, prasa i telewizja, odszedł w niełaskach, odrzucony przez władzę z powodu raz, że zbyt dużej wolności wewnętrznej i autonomii, jaką dawał jednostce, a dwa – z przyczyn ekonomicznych: był ustrojem z punktu widzenia rządzących nieopłacalnym, ociężałym, za mało cierpliwym i za mało wyrafinowanym. Doszło więc do eliminacji starego komunizmu i starego faszyzmu. Na zgliszczach odrzuconych totalitaryzmów powstał totalitaryzm nowy – demokracja większościowa. 

Zależność jest dokładnie tak prosta, jak przedstawił ją Marks w zacytowanym fragmencie: wybory wygrywa się wyłącznie hasłami lewicowymi, więc partie mamią motłoch hasłami „becikowe dla wszystkich matek”, „bilety MPK za darmo” i innymi, ogłupiony, leniwy lud głosuje, wybiera władzę, władza wprowadza ustrój socjalistyczny. Tak oto w wyniku demokratycznych wyborów powstaje państwo opiekuńcze z centralnie sterowaną gospodarką, będące połączeniem faszystowsko-komunistycznych postulatów ekonomiczno-społecznych. Państwo takie – pod pretekstem „interesu społecznego”, bezpieczeństwa, solidarności czy w imię „sprawiedliwości społecznej” – posunie sie do dowolnego skurwysyństwa, zacznie wchodzić z buciorami w każdą sferę ludzkiej działalności, przejmując stopniowo „opiekę” nad wszystkimi dziedzinami życia i przekształcając ludzi w pilnie strzeżone zwierzątka. Od tego nie ma odwrotu: jak raz dasz świni wejść racicami w koryto, to wlezie – nic jej nie powstrzyma: w przeciągu jednej kadencji powstaną kolejne urzędy do walki z czymś tam, ds. kontroli czegoś tam, ds. ochrony kogoś tam, pochłaniające gigantyczne koszty i generujące znikome przychody. Określone grupy zatrudnione w sektorze państwowym otrzymają przywileje. Wkrótce pojawią się państwowe pozwolenia, certyfikaty, koncesje, licencje, a przede wszystkim fiskalny terror – opodatkowanie każdej ludzkiej aktywności. Człowiek zmuszony będzie łożyć na złodziejski system i finansować usługi, które państwo przemocą mu na rzuci. Świadom mniej lub bardziej swojego zniewolenia, nie pozwoli on jednak, by cokolwiek systemowi zaszkodziło – będzie go bronił i trzymał sąsiada w szachu – dla „wspólnego dobra”. W takiej sytuacji władza nie musi robić nic, system nikogo nie musi eliminować. Cud tresury – ludzie sami wyeliminują „opornych”, „oszołomów”, nieznośnych fantastów, bredzących o potrzebie wolności. 

W demokracji obowiązuje bowiem bezwzględny oblig przystosowywania się do poglądów mitycznej (a w istocie nieustannie urabianej przez nieliczną mniejszość) „większości”. Oblig ten wymusza taktykę możliwego niezrażania sobie kogokolwiek – a tak się składa, że każde naruszenie demokratycznego porządku z miejsca postrzegane jest jako zamach na „najwyższe wartości społeczne”. Dlatego właśnie w demokratycznym establishmencie widać tylko tych, którzy zdają pomyślnie „test tolerancji”: wszyscy mówią dokładnie to samo, bez względu na partyjna przynależność, i wszyscy równie stadnie wystrzegają się treści zabronionych przez „polityczną poprawność”, egzekwowaną nieubłaganie przez „pluralistyczne” i „niezależne” media. Czyni to zupełną iluzją, a nawet groteską pielęgnowany przez klasycznych republikanów i liberałów mit „debaty publicznej”. 

W demokracji pluralizm jest iluzją. Ci, którzy przemawiają „uprzejmie”, popisują się okrągłymi frazami, oni zdobywają poważanie wśród Ludu za swą rozwagę, umiarkowanie i mądrość. Zawsze dochodzą do wysokich stanowisk. Ci z kolei, którzy otwarcie głoszą, iż demokracja jest systemem złym, którzy mówią: „Usuńmy każdą niesprawiedliwość, bo nie ma tylko częściowej niesprawiedliwości, nie tolerujmy dłużej rabunku, bo nie ma pół- ani ćwierć-rabunku” – ci uważani są za jałowych marzycieli i „oszołomów” powtarzających w kółko to samo. Ludzie uważają ich argumenty za zbyt proste, zbyt rewolucyjne – i nie dowierzają im. Bo czy to, co brzmi tak prosto, może być prawdziwe? 

Demokracja a media 

Jacek Bartyzel: Demokracja ma pretensjonalną skłonność do patetycznej, "wysokiej" aksjologii (wyobrażania i reprezentowania "najszczytniejszych ideałów" ludzkości albo upominania się o ubogich, skrzywdzonych i dyskryminowanych), a jednocześnie jej funkcjonowanie jest niemożliwe bez marketingowych i "pijarowskich" kuglarstw. 

Demokracja może się utrzymać głównie dzięki wstawiennictwu mediów. Dlatego inna nazwa demokracji to po prostu mediokracja. 

W demokracji nie trzeba fałszować głosów z prostej przyczyny: wystarczy zafałszować ludziom obraz życia widzianego poprzez telewizję. Czasowa przewaga przekazu lewicowego jest przytłaczająca. Wszystkie główne programy informacyjne służą do trenowania mas wyłącznie w lewicowym myśleniu. Jeśli w każdym telewizyjnym wydaniu wiadomości lansuje się lewicowe postrzeganie świata, lewicowe myślenie, lewicową analizę, lewicowy komentarz, to taki telewidz jeden z drugim po prostu wchłania i zaszczepia sobie tę zarazę. Pokazuje się masom pana redaktora, względnie panią redaktor, co to narzeka, że gdzieś tam nieporządki się dzieją, że służba zdrowia podupada, że drogi leżą nieukończone, ów redaktor nawet udaje bezpartyjnego i stojącego „po twojej stronie” (slogan TVP-Info), by na koniec wygłosić obowiązkowy komentarz o niedociągnięciach państwa w finansowym pomaganiu zakładom, pracownikom czy o konieczności podniesienia świadczeń socjalnych. 

Ta sama dokładnie strategia przyświeca twórcom rodzimych szajsoper. W całej kupie serialików pokazuje się masom żałosnego nieudacznika, uzależnionego od państwa, jako bohatera pozytywnego. Kiedy grozi niebezpieczeństwo, taki frajer nie staje osobiście w obronie rodziny i biznesu, nie chwyta za broń, ale zamawia "profesjonalną ochronę" albo dzwoni na policję. Kiedy jakaś firma podlicza zyski i straty, po czym przeszeregowuje zatrudnionych, a część przy tern zwalnia, to te szajsopery stosują standardowe poniesienie napięcia emocjonalnego, psychodeliczny podkład muzyczny i podobne oprawki, aby masy przyjęły, że "ludziowi pracy" brzydki pracodawca prywatny wyrządza krzywdę życiową. Ukazuje się takiego pracodawcę obowiązkowo jako gbura i jakiegoś zboczonego pazerniaka. Kiedy za to ktoś zachoruje, to musowo nie powinien płacić rachunku za szpital, tylko wyleczony musi być na koszt państwa, a lekarze w tych żałosnych serialikach jakoś tak dziwacznie "nie biorą pieniędzy od pacjentów", a też obowiązkowo "na pierwszym miejscu stoi pacjent" - i takie tam zaklęcia. 

Produkuje się tego taśmowo całą wielką kupę i pokazuje do znudzenia -codziennie, od rana do nocy. Można ogłupić w kwestiach życiowych, więc można i w sprawach większej polityki, o której ludzie już nawet ułamka pojęcia nie mają. Wmówić da się wszystko. Trzeba tylko czasu do przekonania wystarczającej tzw. większości. 

Demokracja a grabież 

Państwo kradnie. Taka jest natura soc-demokracji, że pozwala kraść LEGALNIE i BEZKARNIE. A jeżeli można uprawiać legalną grabież, państwo będzie ją uprawiać. Taka jest również natura człowieka, że ma on wrodzoną skłonności do unikania trudu – ludzie uciekną się do grabieży zawsze, gdy tylko grabież będzie łatwiejsza niż praca. W tych okolicznościach ani religia, ani moralne nakazy nie mogą tego zatrzymać. Państwową grabież można zatrzymać tylko w jeden sposób: powodując, że stanie się ona bardziej nieopłacalna i bardziej niebezpieczna niż praca - no i że na mocy prawa stanie się czynem kryminalnym, a nie "urzeczywistnianiem sprawiedliwości społecznej". 

Proste rozumowanie: jeżeli przywilej udziału w stanowieniu prawa ograniczony będzie do niewielu osób, wówczas tylko nieliczni – przyjmując od razu najczarniejszy scenariusz – dokonają rabunku na wielu. 

TAK/NIE? 

Jeśli TAK, to logicznym jest, że jeżeli udział w stanowieniu prawa stanie się powszechny (większościowy), to dojdzie do powszechnej grabieży – bo ludzie będą usiłowali zrównoważyć swoje sprzeczne interesy. 

TAK/NIE? 

Jeśli TAK, to po co z niesprawiedliwości nielicznych robić zasadę działania ogółu? Niemożliwością jest wprowadzenie w społeczeństwie większej przemiany i większej zbrodni niż przemiana prawa w narzędzie grabieży. A demokracja na takową przemianę pozwala – LEGALNIE! 

Demokratyczna struktura decyzyjna stanowi najdoskonalszą w historii ludzkości maszynerię do wyzyskiwania i wywłaszczania obywateli oraz zwiększania dochodów tzw. klasy opodatkowującej (urzędnicy) – za zgodą podatników! Demokracja to jedyny ustrój, w którym państwo może zawierać LEGALNIE umowy skutkujące tym, że wywiązanie się z nich pociąga za sobą konieczność popełnienia przestępstwa, tj. konieczność dokonania rabunku na osobach trzecich. Prowadzi to do sytuacji patologicznej – w demokracji wszyscy kradną*. Ludzie już tak przywykli do tego systemu, tak on ich zdemoralizował, że biorą pod uwagę tylko to, co sami ukradną, a nie to, co im ukradziono, spoglądają na grabież wyłącznie z perspektywy złodzieja i uważają sumę wzajemnych grabieży za dochód narodowy. Zdumiewające są przy tym dwie rzeczy: że ci sami ludzie uwierzyli, iż bez kontroli państwa nie ostanie się żadna gałąź przemysłu i że wszystko, co jednostka ukradnie ze wspólnego majątku (świadczenia socjalne, dotacje, emerytury wypłacane przez państwo), jest wspólnym zyskiem. 

*Jeśli się dokładnie przyjrzeć działaniu demokracji i procesowi redystrybucji dóbr, wówczas stwierdzenie, że „wszyscy kradną” okaże się nieprawdziwe: w demokracji nigdy nie dochodzi do żadnej "powszechnej grabieży" – przynajmniej nie w rozumieniu dosłownym, tj. że wszyscy kradną. Gdyby w demokracji wszyscy mogli kraść, to by demokrację zlikwidowano. W demokracjach kradną ciągle nieliczni, bo demokracja to nic innego jak zawoalowana forma oligarchii – do grabieży dochodzi zawsze "mniejszościowej", ale na niewyobrażalną skalę, bo pod pretekstem "interesu społecznego" albo „dobra ogółu” (dobra emerytów, pielęgniarek, obłożnie chorych, studentów, kogokolwiek). 

Demokracja a łagodzenie konfliktów 

Jednym z najchętniej powtarzanych argumentów „za” demokracją jest to, że łagodzi napięcia społeczne. 
Jak łatwo się domyślić, łagodzenie konfliktów społecznych przez demokracje to zabobon, pusty, ładnie brzmiący slogan – gdyby zapytać kogokolwiek o jego sensowne uzasadnienie, skończyłoby się na wzruszeniu ramionami i „bo tak”. 

Demokracja konflikty podsyca, nie łagodzi. Żaden inny ustrój nie eskaluje ich równie skutecznie. W demokracji sztuka judzenia jednych przeciwko drugim stanowi elementarz działań w każdej dziedzinie życia – od wyborów poczynając. Antagonizowanie pracowników „budżetówki” przeciwko rolnikom, pielęgniarek przeciwko lekarzom, górników przeciwko stoczniowcom – podziały biegną przez społeczeństwo wzdłuż, w poprzek i na ukos i w razie jakiegoś większego kryzysu wystarczy już tylko włożyć jednej z grup broń do ręki i wskazać, do kogo strzelać. Bo niby czemu pielęgniarkom podwyżki się należą, a nam – górnikom – nie? Czemu studenci mają dostać zniżki na bilety MPK, a matka wychowująca samotnie pięcioro dzieci nie? Kto i w oparciu o jakie kryteria decyduje o tym, co się komu należy? 

Kto rozdaje przywileje? 

Demokracja a przywileje 

Arystoteles: Nie ten morduje naród, kto zabija jego członków, lecz ten, kto obsypuje ich niezasłużonymi przywilejami. 

Nadawanie każdemu wyszczególnionych praw powoduje sytuację raz, że uprzywilejowania i wyodrębnienia z prawa przypadków szczególnej zbiorowej szczególności, przez co prawo staje się nieuchronnie lewem, czyli de facto zbiorem przywilejów, a dwa - sytuację narastania tzw."głuchej nienawiści". Im więcej przywilejów dostaną, dajmy na to, mniejszości etniczne albo jakaś grupa zawodowa, tym bardziej osoby nieobjęte przywilejami będą te mniejszości dyskryminować - po cichu, pod nosem i kto wie, do czego doprowadzi to w przyszłości. 

Jest to nieodłączny skutek wtrącania się państwa w życie ludzi i faworyzowania jednych grup kosztem innych. Rzecz jasna wszelkiej maści demokratom i lewakom jest to na rękę. Lewacy doskonale wiedzą, że im więcej przywilejów nadadzą mniejszościom, im więcej będą gadać o równouprawnieniu, parytetach, o zwalczaniu ksenofobii, likwidowaniu "wykluczania" podczas naboru studentów czy "wyrównywaniu kwot", tym bardziej wkurzą ludzi "nieobjętych" przywilejem posiadania przywilejów. I ci ludzie pójdą z kamieniami na uprzywilejowanych. I telewizja będzie miała o czym trąbić przez następne dwa tygodnie, a spod piór lewackich pismaków po raz kolejny wyjdą ciurkiem banały o "peerelowskiej mentalności" w sam raz do przetrawienia dla ćwierć-inteligenckich celebrytów: że Polacy to homofoby, ksenofoby, pijacy, złodzieje i chamy bijące Murzynów. 

Bo lewacy MUSZĄ Z CZYMŚ WALCZYĆ ZA PIENIĄDZE PODATNIKA. Jak nie z globalnym ociepleniem, to z dyskryminacją "mniejszości". A że sami tę dyskryminację eskalują lewackim prawodawstwem – o tym już nikt się nie zająknie. 

Lewakom na rękę jest podsycanie "głuchej nienawiści", a demokracja nadaje się do tego doskonale. Im bowiem większa wzajemna nienawiść panuje w społeczeństwie, tym więcej pieniędzy można wyciągnąć od ludzi na walkę z „dyskryminacją” i tym więcej urzędów do walki z czymś tam można utworzyć. 
To jest właśnie istota demokratycznego sposobu rządzenia – skłócanie i antagonizowanie ludzi poprzez nadawanie przywilejów określonym grupom i rozdawanie pieniędzy w zależności od politycznego (przedwyborczego) zapotrzebowania. W państwie rządzonym normalnie, tj. niedemokratycznie, trzeba by najpierw ludzi przekonać, że warto zostawić dom i iść się strzelać. W demokracji wystarczy iskierka, gdyż ludzie znajdują się w stanie permanentnego niezadowolenia, podskórnie przeczuwają, że system niesprawiedliwością stoi, ale nie umieją nazwać problemu. Bo przecież demokracja nie może być przyczyną niesprawiedliwości – demokracja musi być dobra! 

Zawsze będą istniały nierówności, które ludziom doświadczającym ich wydadzą się niesprawiedliwe, rozczarowania, które będą wydawały się niezasłużone, i niczym nieuzasadnione niepowodzenia. Lecz gdy wszystko to ma miejsce w odgórnie kierowanym społeczeństwie, reakcja ludzi jest bardzo różna od tej, która pojawia się, gdy problemy te nie są wywoływane niczyim rozmyślnym wyborem. Nierówność jest niewątpliwie łatwiejsza do zniesienia i w mniejszym stopniu narusza godność osoby, jeżeli wywołują ją czynniki bezosobowe, nie zaś świadome, państwowe planowanie. Człowiek znacznie szybciej zaakceptuje nieszczęście, będące wynikiem działania ślepego trafu, nieszczęście przez nikogo niezawinione, aniżeli cierpienia będące rezultatem decyzji władz. Bo niezadowolenie z własnego losu będzie nieuchronnie rosło u każdego wraz ze świadomością, że jego dola jest rezultatem przemyślanych ludzkich decyzji. 

Demokracja a przelew krwi 

Kolejne zaklęcie pozbawione jakiegokolwiek racjonalnego uzasadnienia brzmi: demokracja umożliwia bezkrwawe przekazanie władzy. 

Ludzie źle interpretują doświadczenia historyczne. Raz, że wielu przypisuje demokracji zasługi, które należy bezwzględnie przypisać Einsteinowi i Oppenheimerowi, a dwa: „rozlew krwi” przy zmianie władzy to mit przeszłości dokładnie taki sam, jak praca dzieci i kobiet w kopalniach w epoce „krwiożerczego kapitalizmu”. Kobiety i dzieci przestały pracować w kopalniach nie dlatego, bo urodził się Karol Marks i pojawiły się związki zawodowe, lecz dzięki „krwiożerczemu kapitalizmowi” właśnie – dzięki elektryfikacji, przemysłowi maszynowemu, a nade wszystko dzięki temu, że robotnicy zyskali bezprecedensową możliwość wzbogacenia się. To samo tyczy się „walki o władzę” – rozlew krwi podczas przekazywania władzy w krajach wysoko rozwiniętych jest praktycznie niemożliwy i demokracja nie ma z tym faktem nic wspólnego – ludzie dzięki niej wcale nie wspięli się na wyższy szczebel rozwoju cywilizacyjnego, uświadamiając sobie raptem bezsens siłowych rozwiązań. Rozlew krwi jest niemożliwy, bo z ekonomicznego i propagandowego punktu widzenia jest całkowicie nieopłacalny. 

Większość ludzi na hasło "rząd mniejszościowy" albo „monarchia” opowiada natychmiast o wojnach. Na Boga! – to nie te czasy, że król to jaśnie pan na polowaniu i dla rozrywki po śniadaniu skazujący na ścięcie kilku oponentów, mając za plecami dodatkowo czyhających na jego tron paru kuzynów. 

Tylko po drugiej wojnie światowej odbyło się ku uciesze wielbicieli demokracji najrozmaitszego obrządku coś ponad dwieście mniejszych i większych wojen. Poza tym jest dokładnie odwrotnie niż się powszechnie uważa – wojny są stosunkowo mało uciążliwe, kiedy panuje system monarchiczny. Nie bez kozery najgorsze, najbardziej krwawe wojny toczyły się właśnie wśród narodowych państw demokratycznych. Wojna bowiem jest ZAWSZE toczona w interesie wąskiej grupki polityków (elity, rządzących). Kiedy panuje elitarny system władzy, to w wojny angażują się środki tylko tejże elity, reszta ludzi ma mniej więcej cały czas tak samo. W narodowych demokracjach zaś wojna toczy się kosztem ogromnej większości obywateli. Do walki w wojnie bowiem potrzeba ludzi, a jednym z nieszczęść demokracji jest zgubny pomysł ujednolicenia narodu z zakresem władzy - czyli powstanie państw narodowych właśnie."

czwartek, 29 listopada 2012

Przypadek? Nie sądzę

Szlag trafił mój artykuł o Marszu Niepodległości. Gdy go napisałem, zapisałem go i wyłączyłem kompa. Gdy go znowu uruchomiłem artykułu nie było. Próbowałem go odzyskać ale operacja zakończyła się niepowodzeniem. Przypadek? Nie sądzę ;) Szkoda ale nie będę pisał drugi raz o tym samym. Wystarczająco dużo rzeczy dzieję się dookoła i jest
o czym pisać. 


Chociażby o rozkręcającej się coraz bardziej nagonce na wszelakie środowiska prawicowe. Wystarczy spojrzeć na „brawurową” akcję abw
i zatrzymanie przezeń licealistów związanych z Nowym Pokoleniem Narodowych Sił Zbrojnych. Panowie w kominiarach wparowali do jednej
z małopolskich szkół i wyciągnęli uczniaków wprost ze szkolnych ław
na komisariat. Powód? Nie do końca jasny, oparty na jakiś przypuszczeniach wysnutych na podstawie lektury facebook’owego fanpage’a.

Kolejnym elementem nagonki jest sprawa Brunona K. i przeogromnego, genialnie zaplanowanego i przeprowadzonego zamachu
na prezedentę, parlament, premiera, Hankę Bufetową, Monikę „Stokrotkę” Olejnik i nie wiadomo kogo jeszcze (ponoć dziennikarze ciągle mogą się wpisywać na listę potencjalnych zagrożonych). Zacznijmy od samego początku. Doktor nauk rolniczych, mąż żony, która go potem sprzedała, pan w mocno średnim wieku zaczyna poszukiwania do swojej ekipy ogłaszając się na forach internetowych. Pisze, że poszukuje ludzi do przygotowania i przeprowadzenia zamachu na osoby, które wcześniej wymieniłem. Podaje kontakt do siebie i podpisuje się imieniem i nazwiskiem. Na ofertę pana Brunona skusiło się kilku funkcjonariuszy administracji bezpieczeństwa wewnętrznego i ochoczo zapisują się do organizacji bojowej doktora nauk rolniczych. Szkolą się dzielnie, a swoją wiedzę opierają m.in. na książce „Dzienniki Turnera” hohoho(swoją drogą bardzo ciekawa pozycja- polecam), działalności Breivika hohoho x2 oraz twórczości „ojca nazizmu i narodowego rewolucjonizmu” Romana Dmowskiego hohoho x3. Szkolenie idzie w najlepsze, taktyka opracowana. 4 miliardy saletry kupione. Wszystko i wszyscy, na szczęście, mieszczą się
w jednym samochodzie. Kierowca(agent abw), dwóch jego ziomków z agencji i wspomniany biliard ton saletry.
Plan przewiduje wjazd do gmachu sejmu po uprzednim staranowaniu barierek, szlabanów, ścian i wszystkich innych przeszkód. Samochód, zgodnie z obliczeniami, wybucha dopiero na sali plenarnej. Ładunek odpalają zamachowcy samobójcy agenci abw. NIESTETY nikczemny plan został udaremniony. I, co ciekawe kilka dni przed Marszem Niepodległości, a nie dwa tygodnie po,
jak można wnioskować z medialnych doniesień. Żona w poczuciu obywatelskiego obowiązku powiadamia funkcjonariuszy prawa
o planowanym zamachu(ale żeby na własnego męża donieść?). Bojówkarze Brunona pokazują swoje drugie oblicze i zatrzymują mózg operacji. Po zatrzymaniu pan K. powiedział, że działał z pobudek nacjonalistycznych, antysemickich, ksenofobicznych.
Czyż nie jest to wspaniałe narzędzie do użycia w debacie na temat delegalizacji Obozu Narodowo- Radykalnego i Młodzieży Wszechpolskiej? No cóż, panu Brunonowi jeszcze daleko do Eligiusza Newiadomskiego. A jaki prezydent taki zamach.

A propos Niewadomskiego. Niedawno ukazała się jego biografia. Ponoć porządnie opracowana. W empiku kosztuje 45zł. Całkiem niezła cena. Można się skusić szczególnie jeśli ktoś interesuje się historią dwudziestolecia międzywojennego i chce poznać motywy zabójcy Narutowicza. Jak przeczytam, to napiszę co o tej książce myślę.

Poruszając kolejny już „napoczęty” przeze mnie temat. Pomysł aby zdelegalizować MW i ONR spotkał się z tak wielką społeczną aprobatą, że porównać ją można chyba tylko to pomysłu delegalizacji ONRu i MW. Serio... Uzasadnienie całkiem „mocne”. Organizacje te propagują faszyzm. Czy wy wszyscy oskarżyciele wiece w ogóle co to jest faszyzm? Słyszeliście cokolwiek
o Mussolinim? Mała podpowiedź: nacjonalizm=faszyzm=nazizm TO RÓWNANIE JEST SPRZECZNE. Na uwagę natomiast zasługuje inicjatywa pod tytułem Zdelegalizować SLD. W pełni ją propsuję. Tu są podstawy do delegalizacji. I to całkiem mocne. Jeśli jesteście zainteresowani: https://www.facebook.com/Delegalizacja.SLD. Dodam, że ten profil lubi ponad 20 tysięcy osób. Profil SLD natomiast ponad o połowę mniej(zmobilizowali się. Tydzień temu lubiło ich około 3 tysięcy najgorętszych fanów).

Kolejne dwie rzeczy godne uwagi. Dzisiejsze spotkanie oddziału Warszawskiego Młodzieży Wszechpolskiej odbyło się w nowej siedzibie. I nie dlatego, że wyrzucono ich ze starego miejsca. Po prostu w Nowym Ekranie było zbyt ciasno,
a pomieszczenia nie były w stanie pomieścić takiej ilości zainteresowanych. Jeśli jesteś zainteresowany wstąpieniem do MW możesz zgłosić się przez fb: https://www.facebook.com/MlodziezWszechpolskaWarszawa lub https://www.facebook.com/Wszechpolacy . Druga rzecz to niedawno przeprowadzana ankieta. Dotyczyła sympatii politycznych Polaków. Wyniki są co najmniej zadawalające. Gdyby Ruch Narodowy startował w wyborach 30% młodych wyborców (18-24 lata) oddałoby na nich swój głos. Wynik ten plasuje Ruch Narodowy na pozycji najbardziej popularnego wśród najmłodszych wyborców stronnictwa politycznego. Wśród wszystkich osób uprawnionych do głosowania swoje poparcie dla Ruchu Narodowego wyraziłoby 16% głosujących. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że Ruch Narodowy ma szansę zdziałać naprawdę wiele.
Osoby zaangażowane poświęcają każdą swoją chwilę na rozwój Ruchu. Sam miałem z początku mieszane uczucia, powszechnie wiadomo, że takie inicjatywy zazwyczaj kończyły się fiaskiem. Jednak ostatnio zyskali moje zaufanie. Dowiedziałem się o kilku rzeczach, głównie planach i projektach w realizacji z pierwszej ręki. Powtórzę za Robertem Winnickim: „Zaczynają się spełniać najczarniejsze koszmary Michnika.” Koszmary o zjednoczonym narodzie i Wielkiej Polsce.

Teraz trochę z innej beczki. Właśnie skończyłem czytać książkę „Spirit of ‘69”. Biały kruk. Dostałem robocze tłumaczenie
od zaprzyjaźnionego socjologa. Książka traktuje o historii ruchu Skinheads. Głównie w Wielkiej Brytanii. Sprawa dość jasna, bowiem właśnie na Wyspach w roku 1969 wyklarował się ten ruch. Możemy znaleźć kilka ciekawych informacji o modzie, muzyce, stylu życia i politycznych podziałach. Polecam każdemu, kto interesuje się subkulturami.
Warto opierać swoją wiedzę na rzetelnych źródłach, a nie popłuczynach niewiadomego pochodzenia. Jeśli jesteś zainteresowany napisz na maila redakcji lub skontaktuj się z nami przez facebook’a.

Skoro jesteśmy już w temacie rozrywkowym nie wypada nie wspomnieć o imprezie, która odbędzie się 22 grudnia w klubie Czarna Perła. Eksplozja Rapu Patriotycznego, to nie byle jaki rapowy koncert. Na jednej scenie będą rapować Lukasyno, Tadek Solo, Zjednoczony Ursynów, Enceha i wielu innych ziomków. Serdecznie zapraszamy. Polecamy. Sami też się wybieramy.
A dla zainteresowanych: https://www.facebook.com/events/168598076597831

Z ogłoszeń drobnych nadmienię, że w tę sobotę w Źródle odbędzie się kiermasz. Warto się zakręcić szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że zbliża się zima. Zatem będą czapki, bezpieczna pirotechnika na sylwestra i kalendarze na nowy rok. A po kiermaszu WSZYSCY NA KOSZA. Godzina 18. Hala Bemowo. Wstęp 5zł. Ważne info: będzie prowadzona zbiórka serpentyn i konfetti na mecz z wsiłą. Warto więc wziąć co nieco ze sobą. Przed meczem będzie można kupić bilet na wspomniany przez mnie już mecz z wsiłą. Koszt 15zł. Mecz odbędzie się na Kole 15 grudnia.

A tymczasem brać się do roboty. Wielka Polska sama się nie zbuduje. I to, że inni coś robią nie jest dostatecznym usprawiedliwieniem

Atanazy

wtorek, 13 listopada 2012

Kosz: Legia vs Novum

Czołem!

Były już przeprosiny, czas na zadośćuczynienie. Żeby czytelnicy wczuli się w przed-marszowy nastrój ten wpis będzie dotyczył wigilii Święta Niepodległości. 

Nasza redakcja dziesiątego dnia listopada udała się na mecz Legii. 
Oczywiście zagościliśmy na hali przy obrońców Tobruku, gdzie równolegle do protestu na Łazienkowskiej uskuteczniamy akcję „wszyscy na kosza”. Byliśmy podekscytowani nadchodzącym Marszem, więc zdecydowaliśmy, że czas przyzwyczaić nasze struny głosowe do przeciążeń, a wszyscy wiedzą, że na Legii robi się to najlepiej.

Na Bemowie podejmowaliśmy Novum Lublin. Mecz zaczął się o godzinie 19:16, a pierwszy gwizdek został poprzedzony efektownym tańcem do piosenki „Ona tańczy dla mnie”. Nasz występ był niesamowity i porwał nawet sędziego, 
który podrygiwał w rytm muzyki. Kolejny raz udowodniliśmy, że w tym elemencie nie mamy sobie równych. 
Jeśli myślicie, że to już koniec zabawy tamtego dnia jesteście w błędzie. Doping był naprawdę niesamowity. 
Ci, którzy usiedli naprzeciwko w celu obejrzenia spotkania po chwili zrozumieli, że prawdziwe widowisko ma miejsce 
na naszej trybunie i pośpiesznie wyciągali aparaty, żeby uwiecznić to co prezentowaliśmy.

Było co nagrywać. Zawisło parę flag, zaproszenie na Marsz Niepodległości, ale szczególnie w pamięci pozostał mi napis „TUTI SPOCZYWAJ W POKOJU”.
Legia nie zapomniała o swoich braciach po drugiej stronie krat i poświęciła im kilka przyśpiewek. 
W przerwie odśpiewaliśmy hymn z racji niedzielnego Święta. Po wznowionej grze zabawa trwała dalej. 
Chwilami doping zagłuszał gwizdek sędziego, ale to pomogło, bo nasz zespół pokonał w 5. kolejce klub z Lublina 70:65. Laikom uświadomię, że pomimo takiej frekwencji Legionistów i braku służb mundurowych nie doszło do żadnego negatywnego zdarzenia (wbiegnięcia na parkiet, pobicia, podpalenia, zaśmiecania terenu hali, uszkodzenia mienia 
czy też wulgaryzmów). Kibice pokazali klasę.

Pozwolę sobie w tym miejscu zacytować Dziennik Wschodni: "Takiej atmosfery, jak w warszawskiej hali Bemowo, 
nie można doświadczyć w żadnym innym koszykarskim obiekcie w Polsce. Ponad pół tysiąca fanów 'wojskowych' stworzyło niesamowitą oprawę" i dalej: "'Kiedy dowiedziałem się, że to byli kibice piłkarscy, to byłem w ogromnym szoku. Przez cały mecz nie było ani jednego wulgaryzmu”. Dodam tylko, że tego dnia doping prowadzili kibice piłkarscy, 
którzy są w konflikcie z władzami piłkarskimi.

Po wyjściu z hali udaliśmy się na przystanek. Zaskoczyła mnie tylko tak liczna obecność milicji na ulicy. 
Przed meczem ani jednego radiowozu, dwie godziny później cała masa. Za ogrodzeniem przywitały nas oślepiające, niebieskie koguty i bezczelne ryje zomowców wyraźnie znudzonych prostowaniem bananów na komendzie, 
szukających rozrywki na mieście . Z uśmiechem powiedziałem do swojego brata : „Patrz, trenują przed jutrem”.

Słowa okazały się prorocze. Po załadowaniu się do autobusu cierpliwie czekaliśmy aż pan kierowca zamknie drzwi 
i odjedziemy. W oczekiwaniu zarzuciliśmy parę przyśpiewek oraz zadedykowaliśmy najliczniejszemu gangowi w Polsce „kto nie skacze ten z policji”. Do tej pory wieczór układał się perfekcyjnie, myślami byłem już przy walce Wacha. 
Jednak po chwili marzeń, w których Kliczko dostawał lanie ogarnąłem, że ten postój trwa za długo. 
Wychyliłem się z autobusu i zobaczyłem grupę ubranych na czarno, zamaskowanych, uzbrojonych w pały szturmowców, którzy przypuścili atak na autobus. Pałowali wszystko co się rusza. Było sporo dzieci, ale nikogo nie oszczędzali. Wszyscy wyszli z tego cało, choć naszej ekipie też się dostało. Psy tak się przejęły losem kibiców wracających 
z Bemowa, że każdy tramwaj i każdy autobus miał eskortę. Jaki był sens tej akcji? 
Wydaje mi się, że skoro nie podali powodu „interwencji”, nie przedstawili się, nikogo nie wylegitymowali, 
to działali niezgodnie z prawem.

Wiele razy rozkminiałem już ich działania i uważam, że nie ma usprawiedliwienia na takie zezwierzęcenie. 
To jest po prostu niegodne człowieka. Wy też pomyślcie, za jakich czasów żyjemy i komu całe to bezprawie jest na rękę.

Maksymilian

poniedziałek, 12 listopada 2012

Małe, ważne sprawy

Przede wszystkim przepraszamy was za zamułkę. Była spowodowana tym, że oprócz pisania i mówienia liczy się dla nas działanie. Poświęciliśmy się działaniu przygotowawczemu do Marszu Niepodległości. Efekty naszej pracy mogliście zobaczyć na Woli, Śródmieściu, Saskiej Kępie i Grochowie. O samym Marszu będziecie mogli przeczytać jeszcze przynajmniej dwa artykuły. Jeden to relacja a drugi- mała niespodzianka. 
Możecie też spodziewać się artykuły z kategorii, której dawno już nie powiększył żaden tekst. 
Chodzi nam o "Kibolską stronę życia". Będzie też mała recenzja. Czego? "Równonocy" i płytki p.t. "Slava",
która była dołączona do pre-order. 
Mamy też kilka drobnych ogłoszeń: 
  • Po pierwsze zapraszamy was na naszego facebook'a: https://www.facebook.com/MlodziDumniNiepodlegli "Lajkujcie" i udostępniajcie :)
  • Po drugie: mamy jeszcze kilka kompletów vlepek na sprzedaż. Komplet kosztuje 5 zł.
    W komplecie 10 szt. vlepek I wzoru i 10 szt. vlepek II wzoru. Kupujcie, bo już niebawem pojawi się kolejny wzór. Zamówienia przez fb lub drogą mailową na adres redakcji: mlodzidumniniepodlegli@gmail.com

wzór I
wzór II
  • Po trzecie: jeśli macie ochotę napisać coś ciekawego wysyłajcie swoje teksty na redakcyjnego maila. 
  • Po czwarte: pamiętajcie, że oprócz wielkich zrywów liczy się też codzienna sumienna praca.
    Bez niej nie zbudujemy Wielkiej Polski. I nie mówimy tu tylko o szkole, która zabija kreatywność i wkłada w ramy.

Czołem Wielkiej Polsce!
Młodzi, Dumni, Niepodlegli